Tworzenia z serca, nie z intelektu, bo tworzenie pozwala się radować i bawić jak dziecko „tu i teraz”. Dzięki wyzwoleniu wewnętrznej radości z serca, człowiek może poprawić jakość swojego życia zbudowaną na solidnym fundamencie, jakim jest miłość do samego siebie. Ksiądz - waląc pięścią w konfesjonał: Pamiętaj, tu jest twoja parafia! Dowcipy - strona główna; Ten serwis wykorzystuje pliki cookies. Czy religia powinna wrócić do salek katechetycznych? "Niech parafia płaci za ich wynajem". Magdalena Wróbel 16.11.2023 14:30. Wraz ze spadkiem zainteresowania katechezami w szkole, pojawiają się pytania o przeniesienie jej znów do salek katechetycznych przy kościołach. – Znajoma ma syna z zakonnikiem. Nic pani nie powie, bo mówiła, że zakon płaci trzy tysiące złotych miesięcznie na dziecko i jeszcze jej obiecali, że syn dostanie mieszkanie, gdy będzie pełnoletni. – Moja ciotka od trzydziestu lat jest zapraszana razem z księdzem na wszystkie rodzinne uroczystości. Mieszka u niego na plebanii. Polska Parafia Peterborough - Dziecko Boga. +44 1733 552726. peterborough@pcmew.org. Biuro Parafialne czynne w czwartek 16:00 - 18:00 i po Mszach świętych wieczornych. Muzyka Chrześcijańska. Msze Św. PeterboroughWelland Rd, Dogsthorpe, PE1 3SP. WPHUB. Wojna w Ukrainie. Na zdjęciu "Marsz Ukraińskich Matek" w Warszawie. 18 marca 2022 r. Źródło: Agencja Forum, fot: Attila Husejnow. Marek Mikołajczyk. 26-03-2022 10:50. Ukraińskie Przychodzi facet do spowiedzi i mówi, że zgwałcił nieletnią. Ksiądz wyrozumiale: - Pewnie ona Ciebie, mój synu, sprowokowała - Tak, proszę księdza. Kim ona jest? – To Asia. Córka sąsiada. – Och… Ona też jest twoją siostrą. Sytuacja powtórzyła się kilka razy, syn zdenerwował się na ojca i poszedł na skargę do matki. – Mamo, jestem taki zły na ojca! Zakochałem się w sześciu dziewczynach, ale nie mogłem się z nimi umawiać, bo tata jest ojcem ich wszystkich! Dwóch dziadków siedzi sobie przed domem i tak sobie obserwują stadko drobiu. W pewnym momencie kogut wskoczył na kurę, a panowie obserwują. W tym samym czasie wyszła z domu babcia i sypnęła kurom ziarna. Kogut zeskoczył z kury i pobiegł dziobać ziarno. Dziadek widząc to mówi do drugiego: - nie Ewangelie poświęcają mu zaledwie 26 wierszy, on sam nie wypowiada ani jednego słowa. Tymczasem Józef to postać niezwykła. Nie porzucił dziewczyny, która była w ciąży, choć wiedział, że nie z nim, a po porodzie uznał dziecko za swoje, wychował i stworzył mu dom. Przeciętny katolik człowieka, który wychował Jezusa, kojarzy ze staruszkiem z kolędy, a nie mężczyzną IASmXUO. Stephen Crosby Ludzie, którzy wyznają, że Biblia jest ich „jedynym przewodnikiem w sprawach wiary i praktyki” często mają całkiem niezłe stado niebiblijnych świętych krów, wypasających się na ich teologicznych ranczach. Jedną z największych duchowych krów zagracających umysły większości ewangelicznych jest : „Szkółka niedzielna, służba wśród dzieci i młodzieży”. Zbliż się tylko do tej świętej krowy z benzyną i zapałkami, a wywołasz konkretną reakcję! Gwarantowane! Jaki jest biblijny mandat na to, że „kościół”, ta „organizacja”, ma dostarczać służby dla dzieci i młodzieży? Oczywiście, żaden, nie ma ani jednego wersu w Starym czy Nowym Testamencie. Jest to zwykła tradycja, być może korzystna i bardziej dobroczynna niż inne, lecz mimo wszystko to tylko tradycja. Pismo mówi wyraźnie, że za duchowy rozwój dzieci odpowiedzialni są rodzice a do odpowiedzialności liderów i duchowych ojców i matek należy to, aby przygotowywać rodziców do wykonania ich zadania… Nie chodzi o to, aby dzieci przekazać bezpiecznie w ręce nauczycieli szkółki niedzielnej czy młodzieżowych liderów, bądź, uchowaj Boże, rządowej służby społecznej. No tak, Steve, czy mówisz, że wykonywanie dziecięcej/ młodzieżowej służby jest biblijne zabronione? NIE! Milczenie niekoniecznie oznacza zakaz, lecz milczenie Biblii każe nam postępować z uwagą. Istotą jest to, w jaki sposób służba dziecięca jest sprawowana, jakie są przekazywane priorytety. Jeśli coś, co jest dopuszczalne w ramach chrześcijańskiej wolności (udzielenie autorytetu służbie dzieciom i młodzieży) staje się zasadniczym czynnikiem, według którego uważamy coś za „uprawniony sposób wyrażania się” chrześcijaństwa, przekroczyliśmy granicę zwiedzenia. Jeśli motywacja moich decyzji zamiast opierać się na biblijnych wartościach, opiera się socjalnych czy kulturowych, znajduję się w bardzo złym choć powszechnym stanie. Kiedy te „potrzeby uspołecznienia” naszych dzieci i dorosłych stają się głównym priorytetem w podejmowaniu duchowych decyzji, zawodzimy Jezusa, mijamy się z królestwem, podkopujemy nasze rodziny, zwodzimy samych siebie. Jeśli służba dzieci umożliwia zwolnienie z rodzicielstwa, to stanowi to poważny błąd w naszej wierze i praktyce. Ostatni tradycyjny kościół, w którym byłem pastorem, miał całkiem wysokie mniemanie o sobie. W mieście była taka opinia, że jest to „kochający się” kościół. Niemniej, ta miłość nie obejmowała jednej pary, która prowadziła przez ponad 7 lat bez przerwy i bez żadnego istotnego wsparcia „służbę wśród dzieci”. Oboje przez cały ten czas nie bywali na zgromadzeniach, ponieważ „usługiwali naszym dzieciom”. Ludzie traktowali to w taki sposób: „Są obdarowani, niech to robią”. Jakże wygodne dla reszty nas. Wskazałem na to, jak „niemiłujące” było doprowadzanie do wyczerpania jednego małżeństwa (bez względu na ich obdarowanie), aby reszta mogła pobłażać sobie co tydzień czy to intelektualnemu uzależnieniu od nauczania/kazania, czy emocjonalnemu uzależnieniu od „obecności Pana” na tak zwanych uwielbieniach. Postawiłem granicę, mówiąc, że jeśli służba dla naszych dzieci ma iść dalej to każdy ma zaangażować się w szkolenie naszych dzieci oraz pomoc innym w szkoleniu ich dzieci. Mamy być rodziną działających dorosłych, a nie zbiorem infantylnych, duchowych narcyzów. Moim zadaniem, jako przywódcy i wyposażającego było wprowadzanie rodziców do tego, aby szkoliły swoje dzieci, a nie nadzorowania przez instytucję niani surogatki, co kończy się wspomaganiem odrętwiałej duchowej otyłości. Ogłosiłem, że jeśli w ciągu następnych 6-8 tygodniu przemyśleń, rodzice i dziadkowie nie staną na wysokości zadania, aby żyć zgodnie z biblijnym standardem dotyczącym naszych dzieci i dobrowolnie nie wezmą na zmiany usługiwania naszym dzieciom to zamierzam zamknąć niedzielną szkółkę i służbę młodzieżową (która miała już dobrze ponad dziesięć lat pracy). Nie zgodziłem się na to, aby egoizm i obojętność ukrywały się pod maską „miłości”. Tak,.. choć miał to być „kochający” kościół, nie znalazł się nikt. Zamknąłem te służby, co spowodowało stały odpływ ze społeczności, którzy w cudowny sposób zaczęli „czuć prowadzenie” do uczestnictwa w innym kościele. Zarządzony przez Boga exodus osiągnął szczyt, gdy odeszło około 20-30% rodzin. Gdzie odeszła większość z nich? Zgadnijcie – do kościoła, w którym była największa służba młodzieżowa w mieście. Mówi to o czyś, prawda? Życie w posłuszeństwie dla Jezusa i Jego Królestwa wymaga kosztów od ciebie! A był to kościół uważany w społeczności za, niestety, dobrze mający się, „świetnie zapowiadający”, i gotowy, zdaniem niektórych, na to, aby ruszyć „następny poziom”. Było tam małżeństwo, byłych starszych. Przyszli do mnie do biura, zawiśli nad moim biurkiem i z czerwonymi twarzami, w furii wykrzyczeli: Nie będziemy pracować z naszymi dziećmi i nie jesteś w stanie nas zmusić do pracy z naszymi dziećmi, za to płacimy tobie! Przychodzimy do kościoła, aby pozbyć się naszych dzieci! To było typowe dla „kochających ludzi” w tym zgromadzeniu. Jakkolwiek jest to smutne, ta para pokazała prawdę, którą mieli w sercu oni i to zgromadzenie. Wielu rodziców uważa służbę dziecięcą za coś trochę więcej niż sponsorowanym przez kościół baby-sitting, dzięki czemu rodzice mają kilka chwil spokoju i ciszy „za darmo”. Jeśli potrzebny ci jest kościół po to, aby mieć chwilę spokoju i ciszy dla siebie to masz rodzicielskie problemy, a nie „potrzebę kościoła”. Jeśli twoich dzieci nie da się kontrolować to nie dzieci są problemem, lecz ty. Znam sporo ludzi, którzy nie lubią tego miejsca, gdzie chodzą, nie zgadzają się z zasadami ustanowionymi przez przywództwo, nie są pobudzani, czują się ogłuszeni i martwi na swej drodze z Panem, a jednak trzymają się tego, podtrzymując działanie swoimi ofiarami tylko i wyłącznie dlatego, że „nasze dzieci mają tam przyjaciół”. Towarzyskie potrzeby naszych dzieci nigdy nie powinny decydować o naszych postępach na drodze do celów Chrystusa. Nieustanie słyszę te same biadolenie z ust ludzi rozczarowanych zorganizowaną i instytucjonalną religią chrześcijańską, a jest to stwierdzenie: „Jeśli odejdziemy to co zrobimy z naszymi dziećmi?” „Organiczny” czy nietradycyjny sposób działania kościoła może iść bardzo na rękę dzieciom i ich potrzebom. Trzeba zdecydować, że faktycznie jestem rodzicem i pokazać twórczą inicjatywę. Oto kilka praktycznych pomysłów: 1. Weź telefon! Łał! Co za radykalna myśl – inicjatywa i osobiste zaangażowanie! Zadzwoń do kogoś, kto ma podobną sytuację rodzinną do twojej i uzgodnijcie jakieś działania w cotygodniowym planie. Tak, zamiast oczekiwać, że „kościół” zrobi to, choćby nawet logistyczne rozwiązania, zróbcie to sami! Da się zrobić. Twoje dzieci nie muszą cierpieć na brak uspołecznienia, a jedynym tego powodem jest twój egoizm i brak osobistej dyscypliny. Jeśli twoim dzieciom brak socjalizacji to nie jest tak dlatego, że „nie ma szkółki niedzielnej”. Jest tak dlatego, że zawodzisz jako rodzic. 2. Zaplanujcie w regularnych odstępach czasu takie spotkania i zgromadzenia, które będą przyjazne dla dzieci i specyficzne dla nich. Każde spotkanie nie musi „napychać duchowo” i zaspokajać waszą potrzebę „brzęczenia dla Jezusa” w czasie usługi uwielbienia. Nie dałoby się zrobić kilku takich spotkań, kiedy to nie wy i wasze potrzeby są w centrum uwagi, na rzecz prawdziwego zainwestowania w dzieci wasze i innych? To da się zrobić. Nie jest to trudne. To kwestiach chęci. 3. Wychowuj swoje dzieci tak, aby same kontrolowały siebie przez 2 godziny. Tak, to da się zrobić – bez zamieniania tych dzieci w roboty i bez prowadzenia autorytatywnego gułagu, udającego rodzinę! Miałem kiedyś przywilej bycia w środowisku „organicznego-domowego-kościoła”, gdzie było obecnych ponad 20 dzieci (to był ogromny dom) w wieku między 3-17. Każde z nich siedziało cicho, zaangażowane i bardzo dobrze się zachowywało (bez najmniejszej interwencji ze strony rodziców). NIE MIAŁO MIEJSCA AUTORYTARNE WYMUSZENIE. Byłem też w atmosferze, gdzie panowała „uległość” a dzieci były małymi zombi. Nie znoszę tego, jest to gaszenie dziecięcej duszy w imię „właściwego zachowania”. Wiem, jaka jest różnica. Te dzieci i młodzież, każde jedno z nich, dosłownie promieniowały Duchem Bożym. Nigdy nie zapomnę tego przeżycia. Po zakończeniu mojej części, podeszło do mnie dziecko nie starsze niż 7 lat, zdecydowanie potrząsnęło mi ręką i, z szacunkiem i przekonaniem, którego brakuje wielu dorosłym, powiedziało: „Dr Crosby, dziękuję, że przyjechałeś do nas, aby nam usłużyć, naprawdę podobało mi się przesłanie”, po czym pokazało mi notatki i obrazki, które rysowało w czasie nauczania. Obrazkami zapisywało to, co mówiłem! Tak, proszę państwa, nie jest to ani idealizm, ani teoria. Nie była to jakaś nadrzędna rasa obcych z doskonałego świata w galaktyce Glarnak! Byli całkiem ludzcy. Byli zwykłą społecznością, która poważnie traktuje rodzicielstwo, na które patrzy z międzypokoleniowej perspektywy. Ci ludzie rozumieli, że wspólne zgromadzenia są jedną sceną, na której pojawi się owoc szkolenia ich dzieci, a niekoniecznie miejscem, gdzie to się robi! Jesteśmy śmieszni. Bierzemy całe to pustosłowie idei, że Duch Święty spowoduje przebudzenie i zdobędzie nasze miasta i to wszystko, lecz jakoś nie możemy uchwycić tego, że Duch Święty może zrobić z nas skutecznych rodziców czy doprowadzić do pełnej samokontroli naszych dzieci przez 2 godziny. Duchowy wzrost zawsze zaczyna się o szczerej samooceny. Zawsze jest nadzieja, zasoby, źródło, łaska i życie dla tych, którzy spojrzą w lustro Chrystusa i powiedzą sami sobie, jak to z nimi jest. Czy potrzebne ci jest, mówić samemu sobie prawdę o sobie samym? Ja potrzebuję, wiem o tym. Jest to droga do wolności i życia. Niemniej, jeśli chcesz zdecydowanie przylgnąć do bezbożnych kulturalnych wartości systemów, czyniąc sobie wymówki i wymyślając wszystkie powody, czemu nie da się tego zrobić oraz że ktoś innym musi to robić za ciebie, jakże to jesteś ofiarą okoliczności i jak inni po prostu „nie rozumieją jak to jest ciężko”, „nie znają moich dzieci” i tak dalej… wiesz, sami dajemy sobie z tym radę. Otrzymamy też logiczny owoc naszego własnego bałwochwalstwa. ____________________________________________________________________________________ Copyright 2013, Dr Stephen R. Crosby Udziela się zgody na kopiowanie, przekazywanie czy dystrybucję tego artykułu jeśli niniejsza uwaga zostanie zachowana na wszystkich duplikatach, kopiach i linkach referencyjnych. Na druk w celach komercyjnych czy w jakimkolwiek formie przeznaczonej dla mediów należy uzyskać zgodę. Kontakt: stephrcrosby @ Służba utrzymuje się z dobrowolnych ofiar naszych partnerów i tych, którzy wierzą w przesłanie radykalnej łaski w rozumieniu Nowego Przymierza. Jeśli ten artykuł jest błogosławieństwem dla ciebie, przemyśl z modlitwą czy nie zachciałbyś wesprzeć nas przez PayPal. Dziękujemy, niech was Bóg błogosławi.. Pod Twoim idziemy znakiem… - medaliki dla dzieci pierwszokomunijnych Tuż po uroczystości Niepokalanego Poczęcia Najświętszej Maryi Panny, 12 grudnia, w niedzielę Gaudente, podczas Mszy Świętej o godz. miał miejsce kolejny etap przygotowań dzieci z naszej parafii do Pierwszej Komunii Św. Po homilii Ksiądz proboszcz dr Błażej Dojas odmówił okolicznościową modlitwę i pobłogosławił medaliki. Piętnaścioro dzieci wywołanych z imienia i nazwiska stanęło u stóp prezbiterium. Ze względu na stan pandemii, w tym ważnym momencie towarzyszyły im tylko mamy. Dzieci z rąk Kapłana przyjęły medalik, ucałowały go, a mamy zawiesiły je na szyjach, aby były dla dzieci drogowskazem na drodze podkreślał, że medalik z wizerunkiem Matki Bożej to nie tylko symbol wiary, ale i tarcza w walce ze złem. Przypomina, że Najświętsza Maryja Panna jest Matką Chrystusa i naszą Matką; do Niej możemy się uciekać w każdej potrzebie. Noszenie medalika z wizerunkiem Matki Bożej jest przyznaniem się do Boga, wyznaniem wiary. Nosząc medalik ufamy także, że Maryja, której postać widoczna jest na medaliku, ochroni nas od Proboszcz zwrócił się też do rodziców, przypominając im, jak wielką rolę w przygotowaniu do I Komunii św. odgrywa ich postawa, zaangażowanie. Zachęcał, aby dopilnowali, by ich dzieci zawsze nosiły medaliki, by darzyły je czcią i szacunkiem, nie ze względu na ich wartość materialną, ale ze względu na ich znaczenie w życiu religijnym człowieka, bo jak pisał ks. Jan Twardowski :Medalik Matki Bożej, co chroni nas od a taki mały, jak w oczach święta czasy jak najgorsze, na niespokojny wiekMatka Boska go dała, jak pierwszy czysty Medalik, co chroni od Matki ukochany, co nam na szczęście niepozorny, mały, broni przed diabłem Najświętszej Matki będzie do Boga wiódł,Niedostrzeżony, mały, na co dzień wierny Medalik, co chroni od wydarzeniom towarzyszył śpiew prowadzony przez organistkę, p. Katarzynę Chmielarczyk i scholę dziecięcą. Richard C. Antall JEZUS MA DO CIEBIE KILKA PYTAŃ ISBN: 83-7318-550-X © Wydawnictwo WAM, 2005 „Któż jest moją matką i którzy są moimi braćmi?” (Mk 3, 33) Jezus nie tylko zadał to pytanie, ale też na nie odpowiedział, co już samo w sobie jest niezwykłe. Być może, zrobił tak dlatego, że było ono wyjątkowo ważne. „Spoglądając na siedzących dokoła Niego, rzekł: «Oto moja matka i moi bracia. Bo kto pełni wolę Bożą, ten jest Mi bratem, siostrą i matką»” (Mk 3, 34). Definicja wspólnoty Jezusa nakreślona w tej wypowiedzi podąża w dwóch kierunkach. Tym, co łączy jej członków, jest pełnienie woli Bożej, co staje się podstawą ukształtowania się zupełnie wyjątkowej rodziny. Jezus, jak się wydaje, narzucił wszystkim, którzy pełnią wolę Bożą, deklarację, iż traktuje ich jako „braci, siostry i matkę”. Znaczący jest fakt, że nie używa słowa „ojciec”. To pozostawałoby w sprzeczności z jedną z kluczowych prawd dotyczących Jego duchowej tożsamości: „Bóg jest Jego Ojcem”. Niektórzy czują się niezręcznie z tym, co określają jako „patriarchalne” konotacje wynikające ze zwyczaju nazywania Boga naszym Ojcem, i starają się unikać nawet zaimków dzierżawczych w rodzaju męskim w odniesieniu do Boga (stąd wziął się zwyczaj nadużywania form przymiotnikowych typu: „Boży” zamiast „Jego” itp.). Ten problem w istocie dotyczy podstawowej prawdy nauki głoszonej przez Jezusa: Bóg jest tym, do którego zwracamy się „Abba”, Ojcze. Jako uczniowie Jezusa jesteśmy zaproszeni, aby podjąć poruszany tu temat i zastanowić się nad zagadnieniem Jego nowej rodziny. Jest ona czymś więcej niż rodziny, o jakich zwykliśmy myśleć. Wszyscy znajdujący się wtedy w pomieszczeniu, w którym był także Jezus, wszyscy ci, po których powiódł wzrokiem, znaleźli się w sytuacji uprzywilejowanej. W jednej chwili stali się Jego krewnymi. Myślę czasami o tym, gdy celebruję Eucharystię. Patrzę wtedy na ludzi, którzy obecni są w kościele, przypominam sobie ich problemy, to, czym żyją, i myślę: „Jesteście moimi braćmi, siostrami, moją matką”. Nie neguję wtedy istnienia mojej własnej rodziny, ale ta „nowa” w pewnym sensie wyrasta ponad tamtą. Gdyby Jezus zwrócił się z pytaniem: „Kto jest moją matką i moim rodzeństwem” do ludzi zgromadzonych w niedzielę w kościele, to jestem pewien, że większość tam obecnych odpowiedziałaby: „My nimi jesteśmy”. A jednak istnieje ogromna różnica między mówieniem, że życie wspólnoty Kościoła opiera się na poszukiwaniu woli Bożej oraz że inni uczniowie są moimi braćmi i siostrami, a autentycznym przeżywaniem tej wiary. Gdybyśmy poważnie podeszli do tego, co Jezus powiedział w Kafarnaum otoczony swymi uczniami, jakże wielką i radykalną przemianę spowodowałoby to w życiu naszych parafii! Być może, to, że nauczanie Jezusa jest niełatwe, tłumaczy, dlaczego tak wielu ludzi nie zwróciło uwagi na przesłanie zawarte w wypowiedzi skierowanej do tych, którzy siedzieli wokół Niego. Tekst, który rozważamy, podaje, że „Jego Matka i bracia” przyszli do Kafarnaum. Nie ulega wątpliwości, że ten fakt wiązał się ze spiskiem przeciwko Jezusowi, o którym wspominaliśmy, rozważając temat wynikający z pytania 4. Naturalnie, w tym kontekście rodzi się pytanie: kim byli ci bracia Jezusa? Katolicy przyjmują dogmat o dziewictwie Maryi. To oznacza, że Najświętsza Dziewica Maryja nie miała innych dzieci. Mimo iż nawet Marcin Luter przyjmował prawdę o wieczystym dziewictwie Maryi, to jednak większość wspólnot zrodzonych jako owoc reformacji opowiada się za dosłownym i ograniczonym rozumieniem terminu „bracia”, odnosząc tę informację do tego, co zostało zapisane w Ewangelii św. Marka w rozdziale 6., w wersie 3*. Grecki termin stosowany w tym tekście — adelphoi — bez wątpienia oznacza „braci”, często jednak przypisywano mu o wiele szersze znaczenie niż to, jakie my mu przypisujemy, odnosząc go zaledwie do „rodzeństwa”. W rzeczywistości w większości przypadków słowo adelphos (taka jest forma liczby pojedynczej) używane było w znaczeniu metaforycznym. W kazaniu na górze, opisanym w Ewangelii św. Mateusza (7, 3-5), Jezus pyta, dlaczego widzimy drzazgę w oku naszego brata, a nie dostrzegamy belki we własnym. Oczywiście, w tym kontekście słowo „brat” użyte jest zamiast „bliźni”. Stary Testament, postępując zgodnie ze zwyczajami i tradycją semicką, tak nazywał wszystkich krewnych, podobnie jak i my mówimy „bracia”, myśląc o naszych kuzynach, bratankach i siostrzeńcach. Przykład zastosowania tego terminu w jego szerokim znaczeniu znajdujemy przynajmniej w jednym miejscu w Księdze Rodzaju (13, 8), gdzie Abraham powiedział do swego bratanka Lota, że są „braćmi”**. Język Nowego Testamentu nie dysponował też odrębnymi terminami na określenie braci i sióstr przyrodnich. Dziś natomiast w wielu językach terminy takie są w użyciu na porządku dziennym. Kościół zawsze naciskał, żeby tych, których nazywano „braćmi i siostrami Jezusa” nie traktować jako dzieci Maryi, choć niektórzy Ojcowie Kościoła, w tym św. Hieronim, dopuszczali możliwość, że mowa tu o dzieciach Józefa z poprzedniego małżeństwa. Hipoteza mówiąca o tym, że Józef był wdowcem doskonale wpisuje się w wizję tego małżeństwa. Józef przedstawiany był jako znacznie starszy od Maryi, a echo tego odnajdujemy do dziś w wizerunkach przedstawianych na naszych kartkach bożonarodzeniowych. W Salwadorze często słyszymy z ust tych, którzy chcą dokuczyć katolikom, że Maryja, żyjąc w rodzinie Józefa, nie pozostała dziewicą. Moja odpowiedź na ten zarzut jest taka, że przecież także w naszym kraju słowa: „bracia” i „siostry” obejmują szeroki zakres znaczeń. Po hiszpańsku kuzyni pierwszej linii nazywani są primos hermanos, co w tłumaczeniu oddaje się jako „bracia cioteczni”. Wielu ludzi na tych, z którymi dorastali, mówi hermanos, i to nawet wtedy, gdy nie ma między nimi żadnego pokrewieństwa. Zaś rodzeństwo, które pochodzi z adopcji, nazywa się hermanos de crianza. Nie tak dawno w dzień Wszystkich Świętych odwołałem się w kazaniu do poniższego przykładu. Pewna młoda kobieta poprosiła mnie, abym zawiózł ją na cmentarz. Mieszkała w innym mieście, ale miała zwyczaj składać kwiaty na grobie swej „siostry”. Musiała iść pieszo godzinę do miejsca, skąd mogła złapać autobus, który by ją tu przywiózł, ale robiła to, bo w przeciwnym razie nikt inny nie udekorowałby grobu. Ta „siostra” była osobą, która została „podarowana” jej matce. W Salwadorze mocno zakorzeniła się tradycja „darowania” dzieci (regalados oznacza „podarowany w prezencie”)*. „Bracia” oraz „siostry” — te słowa także w Stanach Zjednoczonych rozumiane są dość nieprecyzyjnie, a to z racji dużej liczby rozwodów i zawierania powtórnych związków, ale w Salwadorze wachlarz znaczeń tych terminów jest jeszcze szerszy. Oprócz praktyki nazywania „braćmi” dalszych członków rodziny w Salwadorze często spotyka się praktykę nazywania tak uczestników wspólnej celebracji liturgicznej. Zwyczaj taki jest niemal powszechny wśród protestantów, ale stosowany jest także w niektórych ruchach katolickich. Wszystkie te fakty pomagają nam lepiej zrozumieć, że słowo to nabiera znaczenia przenośnego. Dla wielu ludzi koronnym argumentem za dziewictwem Maryi jest świadectwo Ewangelii św. Jana. Jeśli Jezus miał rodzeństwo, to dlaczego miałby powierzać opiekę nad Matką jednemu ze swoich uczniów? Nie mieści się to w granicach logiki, wprawdzie nie zawsze rodzeństwo żyje ze sobą w zgodzie, dzieci wyrzekają się rodziców i odwrotnie, lecz w społeczeństwie, w którym odpowiedzialność za rodziców spoczywała na dzieciach, wskazuje to na fakt, że Maryja przebywała z Jezusem, ponieważ nie miała innego miejsca, gdzie mogłaby się podziać. Cóż mogła robić, będąc wdową? Ostatecznym argumentem winno być nasze zaufanie Kościołowi. Mam zwyczaj odpowiadać ludziom, którzy pytają mnie o wszystkie te sprawy, że o tym, iż Maryja zawsze pozostała dziewicą, Kościół nie musi dedukować z tekstu biblijnego — on o tym pamięta. Ten sam Kościół, który mówi mi, że Pismo Święte jest słowem wypowiedzianym przez Boga, uczy mnie też, jak interpretować przesłanie biblijne. „Odkrycie”, że Jezus najprawdopodobniej miał rodzeństwo, zostało „dokonane” całe wieki po tym, jak Kościół zadeklarował, że „bracia i siostry” naszego Pana nie byli naturalnymi dziećmi Maryi. Słowo Boga nie było przesłaniem przechowywanym w zakorkowanej butelce, przesłaniem niezrozumiałym aż do momentu, gdy szesnastowieczni reformatorzy zaczęli głosić swoją wizję chrześcijaństwa, doprowadzając tym samym do licznych konfliktów. Kościół zawsze cieszył się opieką Ducha Świętego, który wypełniał obietnicę Jezusa, że nigdy nie zostaniemy sami, oraz stał na straży prawdziwej Tradycji. Wszystko to są zagadnienia poboczne, ale w jakiś sposób wchodzą w zakres tego, czego dotyczyło pytanie, które rozważamy. Niezwykle ważnym przesłaniem, które Jezus do nas kieruje, jest to, że my także jesteśmy Jego braćmi i siostrami, że jesteśmy Jego „matką”. Co to ostatnie stwierdzenie może oznaczać? Myślę, że wskazuje ono na głębię relacji, do której jesteśmy zaproszeni. Więzy, jakie nas łączą z własnymi matkami, często dlatego są tak wyjątkowe, ponieważ łączy nas wspólne życie. To tak, jakbyśmy zaczynając od poczęcia wciąż kontynuowali pewnego rodzaju duchowy związek. Jezus proponuje nam ten rodzaj utożsamienia się z Nim, ten rodzaj serdecznej więzi. Oczywiście, dziś dość trudno wskazać taką rodzinę, o której w jakimś aspekcie nie można by powiedzieć, że jest „patologiczna”. Widziałem kiedyś kreskówkę, na której narysowano mężczyznę siedzącego samotnie na wielkiej widowni, wokoło rozciągało się całe morze pustych krzeseł. Hasło zawieszone nad sceną informowało, że jest to spotkanie zorganizowane dla dzieci z prawidłowo funkcjonujących rodzin. Otóż wiadomo, że każda rodzina boryka się z jakimś problemem. Prywatność życia rodzinnego jest czymś niezmiernie pozytywnym, ale jak wszystkie dobre rzeczy na tym świecie, tak i to podatne jest na zepsucie. Jest takie przysłowie łacińskie, które mówi, że „najgorszą rzeczą na świecie jest zepsucie dobra”. Pewien satyryk, który zwykł mówić: „Żyjemy z sobą jak bracia, jak Kain z Ablem”, wyrażał tym samym bolesną prawdę. Od samego początku historii zbawienia rodzina stanowiła rzeczywistość w pewnym sensie niejednoznaczną, takie też były odwołujące się do jej przykładu metafory. Jezus mówi o rzeczywistości niedwuznacznej, o pełnieniu woli Bożej. Stanowi to podstawę wizji wspólnoty, zawartą w tym pytaniu. Choć wszyscy mamy naturalną skłonność dążenia do wspólnoty, życia we wspólnocie, to jednak nie zawsze z równym zaangażowaniem szukamy tego, na czym się ona opiera. Wszyscy chcielibyśmy, aby nas akceptowano i by łączyły nas z innymi więzi, co też stanowi kluczowy element relacji, o której mówi Jezus. Pragniemy trwałości więzi międzyludzkich, życia w pokoju, co intuicyjnie utożsamiamy z pozaerotyczną bliskością i zaangażowaniem w życie innych, co można porównać właśnie do relacji między „braćmi, siostrami i matką”. W tym wszystkim musimy jednak zastanowić się także nad naszym zaangażowaniem się w pełnienie woli Bożej. Protestancki pastor Dietrich Bonhoeffer wymyślił słynną frazę cheap grace (łaska po niskiej cenie), gdy mówił o niezrozumieniu, czym jest Boża miłość, do której często podchodzimy tak, jakby nie wymagała zaangażowania z naszej strony i jakbyśmy nie ponosili kosztów tego, że jesteśmy uczniami. Istnieje wiele różnych wizji wspólnoty, w tym opierające się na budowaniu z innymi bliskich, braterskich relacji, które jednak nie stawiają sobie za zadanie postępowania zgodnego z wolą Bożą. Są to wspólnoty zbudowane na fałszywych podstawach, oferujące zubożoną wizję relacji, jaka łączy ucznia z Chrystusem. Autentyczna relacja z Bogiem opiera się na prawdziwej bliskości z innymi, ale także łączy się z pełnieniem woli Bożej. Dante Alighieri rozmyślał: „dobro, co jest celem woli, / w Niej [Światłości] się zawiera całe, aż w ostatki, / co zaś poza Nią, chlebem jest bez soli”*. Tym, co uzyskujemy od Boga, dzielimy się z innymi. Moja odpowiedź na to konkretne pytanie Jezusa musi zostać podzielona na trzy części. Pierwsza z nich dotyczy tego, co — jak sam czuję — oznacza dla mnie bycie w bliskiej relacji z Jezusem: należymy do tej samej rodziny. Po drugie, taką samą relację nawiązują z Nim pozostali uczniowie: wszyscy oni są Jego rodziną, a jednocześnie stają się moimi bliskimi. Po trzecie w końcu, ale też przede wszystkim, zobowiązany jestem, aby na tę relację odpowiedzieć, jeśli chcę pełnić wolę Bożą. Słyszałem raz, jak jakieś dziecko, odmawiając modlitwę Ojcze nasz, pomyliło się i powiedziało: „bądź wola moja jako w niebie, tak i na ziemi...”. Widzę, że robiłem ten sam błąd w moich modlitwach i nie działo się tak dlatego, że czasami poplątał mi się język, ale ponieważ zapominałem pomyśleć o tym, że najważniejsze jest to, co zaplanował Bóg. A co ty odpowiedziałbyś na to pytanie Jezusa? opr. aw/aw Drogie dzieci!Jezus przychodzi na światZa kilka dni będziemy obchodzić Boże Narodzenie, Święto tak bardzo radośnie przeżywane przez wszystkie dzieci w każdej rodzinie, a w tym roku jeszcze bardziej, gdyż jest to Rok Rodziny. Zanim ten rok się skończy, pragnę zwrócić się do was, dzieci całego świata, aby dzielić z wami radość płynącą z tego bogatego w treść Narodzenie jest świętem Dziecka — nowo narodzonego Dziecka. Jest to zatem wasze święto! Wy tam bardzo na nie czekacie i przygotowujecie się do niego z radością. Liczycie po prostu dni i godziny, które was jeszcze dzielą od Świętej Nocy was, jak przygotowujecie betlejemską stajenkę w domu, w parafii, we wszystkich zakątkach świata, przybliżając klimat i środowisko, w którym narodził się Zbawiciel. Tak! W okresie Bożego Narodzenia stajenka betlejemska ze żłóbkiem Dzieciątka zajmuje centralne miejsce w Kościele. I wszyscy do niej spieszą w duchowej pielgrzymce, tak jak pasterze w Noc Narodzenia. Potem trzej Mędrcy przybywają z dalekiego Wschodu, idąc za światłem gwiazdy, która im pokazała miejsce, gdzie złożony był Odkupiciel też w tym czasie dążycie do tych stajenek, aby wpatrywać się w Dziecię położone na sianie, żeby wpatrywać się w Jego Matkę oraz w świętego Józefa, który był na ziemi opiekunem Odkupiciela. Patrząc na Świętą Rodzinę, myślicie o waszej własnej rodzinie, w której przyszliście na świat, myślicie o swojej mamie, która dała wam życie i o swoim ojcu. Troszczą się oni o utrzymanie rodziny, o wasze wychowanie i wykształcenie. Rodzice bowiem nie tylko dają życie dziecku, ale także je wychowują od pierwszych dni jego przyjścia na dzisiaj piszę o tym wszystkim do was, drogie dzieci, to czynię to dlatego, że i ja sam byłem przed wielu laty takim samym dzieckiem jak wy. Również i ja przeżywałem wówczas radość Bożego Narodzenia tak jak wy, a kiedy zajaśniała gwiazda betlejemska, spieszyłem się do stajenki razem z moimi rówieśnikami, ażeby przeżyć na nowo to, co wydarzyło się 2000 lat temu w Palestynie. Naszą radość wyrażaliśmy przede wszystkim w śpiewie. Jakże piękne i wzruszające są kolędy, które tradycja wszystkich narodów oplotła wokół Bożego Narodzenia! Ileż w nich głębokich myśli, a nade wszystko jak wiele czułej radości skierowanej do tego Bożego Dzieciątka, które w Świętą Noc przyszło na świat! (…)Drodzy przyjaciele! W wydarzeniach związanych z Dzieciątkiem Betlejemskim możecie rozpoznać losy dzieci na całym świecie. Jeżeli bowiem prawdą jest, że dziecko jest radością nie tylko rodziców, ale także radością Kościoła i całego społeczeństwa, to równocześnie jest też prawdą, że niestety, wiele dzieci w naszych czasach w różnych częściach świata cierpi i podlega wielorakim zagrożeniom. Cierpią głód i nędzę, umierają z powodu chorób i niedożywienia, padają ofiarą wojen, bywają porzucane przez rodziców, skazywane na bezdomność, pozbawione ciepła własnej rodziny, ulegają rozmaitym formom gwałtu i przemocy ze strony dorosłych. Czy można przejść obojętnie wobec cierpienia tylu dzieci, zwłaszcza gdy jest to cierpienie w jakiś sposób zawinione przez dorosłych?Jezus przynosi PrawdęDzieciątko złożone w żłobie, w które wpatrujemy się w czasie Bożego Narodzenia, wzrastało w latach. Jak wiecie, Jezus dwunastoletni wraz z Maryją i Józefem udał się po raz pierwszy z Nazaretu do Jerozolimy na Święta Paschy. Tam, zagubiony w tłumie pielgrzymów, odłączył się od rodziców i, wraz z innymi rówieśnikami, przysłuchiwał się nauczycielom świątynnym, jak gdyby „lekcji katechizmu”. Korzystano ze świąt, ażeby takim chłopcom jak Jezus przekazać prawdy wiary. Okazało się jednak, że podczas tego spotkania ten przedziwny Chłopiec, który przybył z Nazaretu, nie tylko zadaje wnikliwe pytania, ale także sam udziela głębokich odpowiedzi tym, którzy Go pouczali. I te Jego pytania, a jeszcze bardziej odpowiedzi, wprawiają w zdumienie świątynnych nauczycieli. Kiedyś takie samo zdumienie będzie towarzyszyło Jego nauczaniu publicznemu: wydarzenie w Świątyni jerozolimskiej stanowiło początek i jak gdyby zapowiedź tego wszystkiego, co miało nastąpić kilkanaście lat chłopcy i dziewczynki, rówieśnicy dwunastoletniego Jezusa, czyż nie przypominają się wam w tej chwili lekcje Religii w parafiach i w klasach szkolnych, w których uczestniczycie? I teraz chciałbym wam zadać kilka pytań: jaka jest wasza postawa wobec lekcji religii? Czy jesteście przejęci katechizacją tak jak dwunastoletni Jezus w świątyni? Czy uczęszczacie pilnie na naukę religii w szkołach i parafiach? Czy w tym pomagają wam wasi rodzice? (…)

dziecko tu jest twoja parafia